Ben rozsadza skarbiec, za którym znajduje się źródło negatywnie naładowanej, nieznanej materii, umożliwiającej tymczasowe przemieszczanie się. John ma zostać i dowodzić grupą Innych. Za pomocą szalupy ludzie z wyspy są przewożeni na frachtowiec. Jack, Kate, Sayid, Sun, Hurley, Sawyer i Aaron lecą helikopterem na frachtowiec. Oboje występują w teatrze amatorskim i są świeżo po premierze „Balladyny”, w której Ania gra tytułową rolę. Premiera okazała się ogromnym sukcesem, a wczoraj miał się odbyć kolejny spektakl. Niestety, młoda aktorka nie pojawiła się w teatrze. Policjanci jadą do domu dziewczyny, gdzie zastają jej pijaną matkę, Żanetę (40). 21 czerwca 2023 roku media obiegła wiadomość, że tuż za polską granicą, udało się namierzyć poszukiwane od maja małżeństwo Adama i Anety J. z Warszawy. Dlaczego ludzie giną bez wieści? Przyczyny zaginięć są przeróżne, jednak przeważnie są one wyraźnie powiązanie z wiekiem zaginionej osoby. Zostań wolontariuszem Nowe informacje ws. zaginięcia małżeństwa z Warszawy. "Zaginieni w nocy z dnia 20/21.05.2023 r. około godz. 00:00 opuścili w sposób naturalny swoje miejsce zamieszkania i do dnia Dwa statki towarowe zderzyły się ze sobą na południowy zachód od wyspy Helgoland na Morzu Północnym - informują niemieckie media. Jeden z nich - brytyjski Verity - zatonął. W zderzeniu uczestniczył należący do Polskiej Żeglugi Morskiej statek MS Polesie. Jak przekazano po południu, jedna osoba zmarła. Trwają poszukiwania czterech osób. Służby uratowały dwie osoby. wj7yP. Nie dają znaku życia od kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. Nie zostali uznani za zmarłych, bo rodziny wierzą w ich powrót. Tysiące osób, które formalnie są, choć ich nie ma. Gdański ZUS od lat wykazuje go w rejestrze uprawnionych do renty. Na jego fundusz społeczny regularnie wpływają składki: w imieniu Władysława Stańczyka (nazwisko zmienione), który w 1996 r. nie wrócił z pracy, wpłaca je co kwartał żona. Adam Śliwczyński z Trzebiechowa wciąż figuruje w księgach hipotecznych jako właściciel działki. Oficjalnie płaci za nią co roku podatek rolny. W rzeczywistości uiszcza go za niego brat – bo Adam zaginął jesienią 1972 r. Nazwisko Joanny Tomczak jest na listach wyborców w kolejnych wyborach parlamentarnych i samorządowych. W głosowaniu nigdy jednak nie wzięła udziału. Do pełnoletniości brakowało dwóch miesięcy, gdy latem 1991 r. wyszła na dyskotekę i nie wróciła. W Polsce co roku zgłaszanych jest kilkanaście tysięcy przypadków zaginięć. W ostatnich dziesięciu latach było ich łącznie prawie 164 tys. To tak, jakby pod ziemię zapadło się spore miasto. Większość zaginionych odnajduje się w ciągu kilku dni czy miesięcy: dzieci, które zgubiły się rodzicom; nastolatki, które chciały wyrwać się spod rodzicielskich skrzydeł; staruszkowie, którzy zapomnieli drogi do domu. Część zaginięć znajduje tragiczne wyjaśnienie. – To przynajmniej jest jakaś wiadomość – mówi Stefania Tomczak, matka Joanny. Niedawno w telewizji córka marynarza, który zatonął w morzu wraz ze swoją barką, zwierzała się, że nigdy nie przypuszczała, iż będzie mieć takie marzenie: pochować ojca. Stefania Tomczak – jakkolwiek by to brzmiało – jej zazdrości: córka marynarza przynajmniej ma pewność, co stało się z ojcem. Anna Dziurka, psycholog z Fundacji Itaka, zajmującej się poszukiwaniami zaginionych i pomagającej ich rodzinom, tłumaczy: – Przeżycie żałoby przynosi rodzinie ulgę. Rodziny zaginionych latami balansują między nadzieją i poczuciem straty. To taka wiecznie niedomknięta żałoba. Formalnie zawsze żywy? Na szczęście niewyjaśnionych historii jest coraz mniej. Na przełomie lat 80. i 90. policja przyjmowała rocznie ok. 10 tys. zgłoszeń o zaginięciu. W statystyce pozostawało 700–800 nierozwikłanych spraw. Dekadę później – gdy w Polsce padały rekordy zaginięć (prawie 20 tys. osób rocznie) – bez wieści przepadało niespełna pół tysiąca. W ostatnich latach liczba ta spadała poniżej 300. Mimo to w ostatnim dziesięcioleciu zebrało się blisko 3,5 tys. osób, po których zaginął wszelki ślad. Policja poszukuje intensywnie zaginionych w pierwszych miesiącach po przyjęciu zgłoszenia. Gdy zostaną już sprawdzone miejsca, gdzie zaginiony mógł trafić, przepytane osoby, które mogą coś o nim wiedzieć, a po kraju rozesłane komunikaty o zniknięciu – i mimo to nie udaje się go odnaleźć – akcja traci impet. – Później do sprawy zagląda się, gdy pojawią się nowe okoliczności – zdradza łódzki policjant, który specjalizował się w poszukiwaniach zaginionych. Oficjalnie poszukiwania kończą się po 10 latach, a jeśli zaginiony miał ponad 70 lat, już po 5. Dzieci szuka się do dnia, w którym ukończyłyby 23 lata. Po zakończeniu poszukiwań dane zaginionych jeszcze przez 15 lat przechowywane są w policyjnej ewidencji. – Gdyby nagle znalazła się jakaś osoba, której personaliów nie sposób ustalić, albo jakieś niezidentyfikowane zwłoki, policjanci mogą porównać je z danymi w bazie. Nie dotyczy to jednak zaginionych po siedemdziesiątce, ich dane usuwane są z rejestrów po pięciu latach – opowiada funkcjonariusz. Po zakończeniu poszukiwań każdy, kto ma w tym interes prawny, może wystąpić do sądu o uznanie zaginionego za zmarłego. – Jeśli nikt tego nie zrobi, zaginiony wciąż oficjalnie traktowany jest jako osoba żyjąca. Formalnie może pozostać żywy na zawsze – przyznaje dr Anna Bartoszewicz, prawniczka. Nikt – ani policja, ani resort sprawiedliwości, ani Główny Urząd Statystyczny, zbierający drobiazgowe dane o naszym życiu – nie potrafi podać liczby osób, które choć zostały przed laty usunięte z policyjnych baz poszukiwanych, oficjalnie wciąż żyją – bo figurują w ewidencji ludności, na listach wyborców czy uprawnionych do emerytury. I których bliscy nadal poszukują. – Wielu nigdy nie zdecyduje się, by wystąpić do sądu o uznanie zaginionego członka rodziny za zmarłego – mówi Aleksandra Kiełczewska z Itaki. Choć Fundacja nie może poszukiwać osób, których nie szuka już policja, robi ukłon w stronę rodzin i pozostawia zdjęcia takich bliskich w serwisie Są w nim nawet dane osób, które zaginęły w latach 50. i 60. Papowo Biskupie to niewielkie miasteczko w województwie kujawsko-pomorskim. Wszyscy się znają. Czy w takiej miejscowości można zaginąć bez śladu? Dariusz Grzeja zaginął. Nie wrócił z wiejskiej zabawy w styczniu 1992 r. Policja początkowo zbagatelizowała sprawę: 24-letni chłopak wypije, potem gdzieś zalegnie i wróci po kilku dniach. Na próżno rodzina tłumaczyła, że Darek stroni od alkoholu i zawsze wracał na noc. Rodzina próbowała coś ustalić na własną rękę: złożyła się na detektywa, poszła do jasnowidza. I nic. Rodzeństwo Dariusza, trzej bracia i siostra, w duchu pogodzili się z tym, że musiało mu się coś stać i raczej nie żyje. Ale nie wystąpią o uznanie go za zmarłego. – To tak, jakbyśmy na niego zaocznie wydali wyrok. Zabralibyśmy ostatnią nadzieję matce – mówi Barbara Kobylarz, siostra Dariusza. Nie mają też powodu, by iść z tą sprawą do sądu. – Darek nie miał żony i dzieci. Ma tylko kawałek gruntu. Teraz ziemię obrabia brat, ale oficjalnie wciąż zapisana jest na Darka – tłumaczy siostra. Przyznaje, że czasami nachodzą ją myśli, iż lepiej byłoby sprawę zamknąć: – W urodziny Darka dziwnym trafem spotykamy się przy grobie ojca, który zmarł rok przed jego zaginięciem. Gdyby Darek został uznany za zmarłego, moglibyśmy mu zrobić choć symboliczny nagrobek. Wiele rodzin nie dopuszcza jednak takich myśli. – Nie chcę nawet wyobrażać sobie, co by było, gdyby mój mąż wrócił do domu i okazałoby się, że uznałam go za zmarłego i wystawiłam mu pomnik – mówi pani Sylwia, której mąż zaginął 17 lat temu. Nie chodzi oczywiście o problemy prawne, bo znajomy sędzia wytłumaczył jej, że jeśli uznany za zmarłego mąż by się odnalazł, sąd natychmiast przywróciłby go do życia. Zapewniał, że przypadki sądowego zmartwychwstania zdarzają się rzadko i dotyczą zwykle kompletnie innych sytuacji: kiedy rodzina zaginionego mylnie rozpoznała go w znalezionych przez policję zwłokach. Anna Dziurka z Itaki wylicza inne obawy związane z wystąpieniem do sądu: – Uznanie kogoś za zmarłego wiąże się z wymazaniem jego danych z policyjnej ewidencji. Nawet jeśli później policja dostanie informację o zaginionym, już jej nie sprawdza. Dla wielu rodzin oznacza to przekreślenie nadziei na znalezienie choćby jego ciała. W małych miejscowościach ludzie boją się komentarzy typu: „tak ci się spieszy, żeby pochować Józka?”. Są zaginieni, którzy nigdy nie zostaną uznani za zmarłych z innych powodów. – W niektórych środowiskach to, że ktoś przepadł bez wieści, nie jest powodem do wielkiej rozpaczy. Bo kto ma rozpaczać po zaginięciu alkoholika, który latami bił żonę i dzieci? Po jakimś czasie na wszelki wypadek rodzina zgłosi zaginięcie policji. I na tym koniec. Zwykle tacy zaginieni nie pozostawiają też majątku, który wymagałby postępowania spadkowego, więc po co uznawać ich za zmarłych? – mówi łódzki policjant. Oficjalna wdowa O zaginięciu człowieka powinny zostać powiadomione wszystkie instytucje, z którymi miał w jakikolwiek sposób do czynienia: urząd skarbowy, ZUS, spółdzielnia mieszkaniowa. Rodziny często poprzestają na policji. – Największy problem jest z ZUS. Jeśli to zaginiony utrzymywał rodzinę, po jego zniknięciu wszyscy pozostają bez środków do życia. Dopiero po uznaniu go za zmarłego jego renta czy emerytura może przejść na kogoś z rodziny – wcześniej nie przysługują jej żadne świadczenia. Rodziny nie informują więc ZUS, że bliski zniknął i zaprzyjaźniony listonosz nadal wypłaca im pieniądze. Albo emerytura wpływa na konto – tłumaczy funkcjonariusz. Zaginiony w 1996 r. w Gdańsku Władysław Stańczyk był na rencie, ale dorabiał jako ochroniarz. Gdy nie wrócił z pracy, a poszukiwania nie przyniosły rezultatów, utrzymanie domu i córki spadło na żonę. Jej nadzieje, że mąż się odnajdzie, rozwiał jasnowidz. Postanowiła, że po 10 latach, gdy będzie to już możliwie, wystąpi do sądu o uznanie Władysława za zmarłego. I rzeczywiście: trzy miesiące temu została oficjalnie wdową. Jednak przez cały ten czas regularnie płaciła składkę na ubezpieczenie męża. Kalkulowała, że gdy zostanie uznany za zmarłego, a ona formalnie stanie się wdową, będzie mogła pobierać należną mu emeryturę. Jej własna wynosiła 900 zł, jego – 1300 zł. Płaciła też czynsz za mieszkanie, którego był formalnym właścicielem. Na nią mogło zostać przepisane dopiero po przeprowadzeniu postępowania spadkowego. Małgorzata Turlewicz, prawnik Itaki, ostrzega, że takie działania mogą się skończyć źle: – Niedawno zgłosiła się do nas kobieta, której zaginął mąż. Nie była w stanie utrzymać siebie i dzieci, więc wystąpiła o przyznanie alimentów. Sąd potraktował męża jak innych, którzy opuszczają rodziny i nie chcą łożyć na ich utrzymanie. I alimenty zasądził. Ponieważ męża nie było, wypłacał je Fundusz Alimentacyjny. Gdy na koncie męża zebrała się spora zaległość, komornik zajął jego dom, w którym cały czas mieszkała ta kobieta. Żeby uniknąć eksmisji, musi sama spłacić alimenty, które wcześniej dostała, odsetki i koszty komornicze. Życie w żałobie Rodzina Adama Śliwczyńskiego pewnie nigdy nie zdecydowałaby się sama wystąpić o uznanie go za zmarłego. Gdy skończył 18 lat, zgłosił się na ochotnika do wojska. 26 listopada 1972 r. pojechali na przysięgę. Potem odprowadził ich z kolegą na dworzec. W powrotnej drodze zboczył do lasu za potrzebą. Już nie wrócił. Do dziś szuka go prokuratura i żandarmeria – nie dlatego, że zaginął, ale dlatego, że ciąży na nim podejrzenie o dezercję. Obowiązek służby wojskowej wygasa po ukończeniu przez poborowego 55 roku życia – w przypadku Śliwczyńskiego w 2009 r. Dopiero od tej daty liczyłby się okres przedawnienia przestępstwa dezercji. Do tego czasu prokuratura nie może zamknąć postępowania. Prowadzący sprawę zaczęli więc przekonywać rodzinę, by wystąpiła o uznanie go za zmarłego. Rodzina też miała już dosyć. – Co jakiś czas przychodzili do domu żandarmi, zwykle wtedy, gdy spieszyłam się do pracy. Nie mogłam zostawić matki samej, bo na sam widok wojskowych zaczynała płakać – wspomina Mariola Kuraś, siostra Adama. Wojskowi poradzili, jak uniknąć kosztów sądowych: trzeba zwrócić się do prokuratury cywilnej o uznanie brata za zmarłego. Tak też się stało. O uznanie za zmarłą córki nigdy nie wniosłaby też z własnej woli Stefania Tomczak. Joanna zaginęła w sierpniu 1991 r. Poszła na dyskotekę, a gdy okazało się, że zabawa się nie odbędzie – do znajomych. Wieczorem odprowadzał ją znajomy chłopak. Twierdził, że rozstali się w połowie drogi i Joanna poszła dalej sama. Początkowo policja podejrzewała, że miał związek z zaginięciem, ale nie udało się tego udowodnić. Gdy rok później leśniczy znalazł w lesie czyjeś zwłoki, rodzice Joasi nie uwierzyli, że to może być córka. Ciało pochowano jako NN. Badania genetyczne wykazały jednak z dużym prawdopodobieństwem, że NN to Joasia. Stefania Tomczak, nawet jeśli w duszy wciąż wierzy, że córka żyje i kiedyś się znajdzie, chciałaby pochować znalezione zwłoki w rodzinnym grobie. Ale ich wydania może domagać się dopiero, gdy sąd uzna Joannę za zmarłą. Może wtedy żałoba Stefanii Tomczak się domknie. Więcej o działalności Fundacji Itaka na - Polaków, którzy przyjechali do Włoch, a następnie zaginęli, porwała włoska mafia - informuje w obszernym artykule w piątek włoska gazeta "La Stampa". Jednak polska ambasada w Rzymie uważa informacje za powróciła do głośnej sprawy "polskich niewolników", zmuszanych do ciężkiej pracy i poszukiwanych przez polską policję. Dziennik jednoznacznie sugeruje, że za zaginięciem polskich obywateli może stać włoska mafia. Przypomina też hipotezę, że ludzie ci mogli zostać zamordowani przez okrutnych pośredników i szefów. Tymczasem kierownik wydziału konsularnego polskiej ambasady w Rzymie Jerzy Adamczyk powiedział, że artykuł we włoskim dzienniku jest zbiorem starych, powtórzonych z błędami i nieścisłościami informacji oraz faktów bez pokrycia. - Podane w tym artykule informacje są nierzetelne i nieprawdziwe - podkreślił. Zapewnił, że strona polska utrzymuje stały kontakt z przedstawicielami prokuratury w Apulii i na tej podstawie wie, że nie ma żadnych nowych wiadomości oraz faktów, które potwierdzałyby postawione tezy. 1500 osób więzionych przez mafię Gazata napisała, że według strony polskiej prowadzącej dochodzenie w tej sprawie, "około 1500 osób jest obecnie więzionych przez włoską mafię we wsiach Apulii". Natomiast Adamczyk powiedział, że nie wiadomo, skąd wzięto w artykule liczbę 1500 osób. Podkreślił, że proceder zmuszania do pracy niewolniczej w odniesieniu do Polaków już się definitywnie zakończył. Jak zaznaczył przedstawiciel ambasady, właściciele gospodarstw rolnych. Boją się wręcz zatrudniać Polaków i są bardzo ostrożni w związku z surowymi karami za pracę niewolniczą, wprowadzonymi po ujawnieniu skandalu "polskich obozów" w Apulii. Adamczyk wytłumaczył także, że dochodzenie w sprawie wykorzystywania ludzi do ciężkiej pracy wszczęła prokuratura do walki z mafią, ponieważ był to przypadek zorganizowanej przestępczości. Przypomniał również, że 22 lutego przed sądem w Bari zapadł wyrok w sprawie kilkunastu obywateli polskich, skazanych na kary od 4 do 10 lat więzienia za zmuszanie swych rodaków do niewolniczej pracy, wykorzystywanie, znęcanie się nad nimi i gwałcenie kobiet. Zabójstwa nie było Gazeta przywołuje też przypadek z kwietnia 2006 roku, gdy w Cerignoli odkryto zwłoki 26-letniego Polaka Dariusza O. Ten fragment artykułu Jerzy Adamczyn wskazuje jako przykład największej nierzetelności. - Mamy orzeczenie tego samego biegłego, wymienionego w artykule, który stwierdził, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych - wyjaśnił. Źródło: PAPŹródło zdjęcia głównego: obejrzyj 01:38 Thor Love and Thunder - The Loop Czy podoba ci się ten film? Artykuł do poprawyTa strona wymaga poprawy! Możesz pomóc Gothicpedii edytując ją!Powód: Brak sekcji "Krok po kroku"; brak różnic w dialogu z Dexterem między G2A a G2NK. Gdzie są zaginieni ludzie? – zadanie główne w Gothic II: Noc Kruka, zlecane Bezimiennemu przez Vatrasa – maga wody z Khorinis. Może również zostać zlecone przez bezimiennych obywateli zapytanych o najnowsze wieści. Krok po kroku[] Porozmawiaj z Vatrasem Udaj się do dzielnicy portowej a następnie porozmawiaj z Laresem Porozmawiaj z następującymi mieszkańcami Khorinis: Thorbenem - zaginął jego czeladnik Elvrich Hakonem - zaginał człowiek o imieniu Joe Bromorem - zaginęła jedna z jego kurtyzanek - Lucia Po rozmowie z Laresem udaj się do Farima a następnie z nim porozmawiaj Dowiedz się gdzie znajduje się zatoczka od Farima lub Cassii Udaj się do zatoczki i porozmawiaj ze Skipem. Od niego dowiesz się że za porwaniem stoi Dexter i gdzie jest jego kryjówka Po odnalezieniu obozu bandytów Dextera porozmawiaj z nim a następnie zabij go Przeczytaj list Dextera z rozkazami od Kruka Wróć do Vatrasa i zdaj mu raport Przebieg zadania[] Znikający mieszkańcy[] Vatras mówi bohaterowi, że ostatnio znikają mieszkańcy miasta. Rozwiązanie tej zagadki jest warunkiem potrzebnym do wstąpienia do Wodnego Kręgu. Mag proponuje na początek rozejrzeć się w porcie, gdyż stamtąd zniknęło najwięcej osób. Dolne miasto[] Bohater może porozmawiać na ten temat z Coragonem, który sugeruje wizytę u Kardifa, właściciela gospody w dzielnicy portowej. Dodatkowo mówi, że Hakon i Thorben mogą coś wiedzieć na ten temat. Hakon mówi o zaginionym człowieku imieniem Joe, który podobno znał sposób na dostanie się do wież strażniczych. Thorben z kolei szuka swojego czeladnika, Elvricha. Bezimienny może również zamienić parę słów na temat zaginionych z Lordem Andre, który nie jest skory do angażowania się w tę sprawę. Dzielnica portowa[] Bohater udaje się do Laresa i pyta go o zaginionych ludzi. Były szkodnik mówi, że pierwszy był William, rybak, który nie wrócił z połowu. Bezimienny udaje się do Farima, kolegi Williama. Ten mówi, że William spotykał się na plaży za miastem w małej zatoczce niedaleko przystani z nieznanymi ludźmi (aby się tam dostać należy płynąć wzdłuż skał zaraz przy wejściu do kanałów). Tę informację można również uzyskać od Cassii, o ile bohater przyłączył się do Gildii Złodziei. Na temat zaginionych można również porozmawiać z Brahimem, Bromorem i Kardifem, gospodarzem portowej tawerny, który da bohaterowi namiar na sprzedawcę ryb Halvora. Ten insynuuje, że ludzie są porywani. Jedna z kurtyzan Nadja również może udzielić paru informacji odnośnie zaginionej Lucii. Skip i Dexter[] Bohater udaje się do wspomnianej zatoczki, gdzie spotyka pirata Skipa, który wie wiele o tym całym procederze. Wilk morski odpowiada na wszystkie pytania Bezimiennego (nie wygada się jednak,gdzie przebywają piraci), równocześnie tłumacząc, że nie wiedział, że bandyci porywają ludzi. W trakcie rozmowy Skip przypomni sobie imię herszta - Dextera oraz poda położenie ich kryjówki na skałach niedaleko farmy Onara. Bohater imię herszta może poznać również, od Corda i od strażnika jaskini Brago. Informowanie Vatrasa[] Bezimienny może przekazywać Magowi Wody informacje o postępach. Jest to możliwe do momentu przeczytania listu. Od liczby uzyskanych poszlak zależy ilość doświadczenia, jaką można otrzymać (maksymalnie 400 punktów doświadczenia): Zaginęło również paru farmerów. - po rozmowie z Akilem i Bengarem (+50). Podobno odpowiedzialni za to są bandyci. - gdy Skip zaznaczy na mapie położenie obozu Dextera lub po rozmowie z Elvrichem (+50). Elvrich - czeladnik Thorbena - powiedział mi, że to właśnie oni transportują porwanych drogą morską. - po rozmowie z Elvrichem (+50). Wydaje się, że zamieszani są w to jacyś piraci, choć nie wiem jeszcze na pewno, jaką odgrywają w tym wszystkim rolę. - po rozmowie z Elvrichem (+50). Uwolniłem Elvricha z łap bandytów. - po powrocie Elvricha do miasta (+50). Bandyci porwali dziewczynę imieniem Lucia. - po rozmowie z Elvrichem o Lucii (+50). Porwana dziewczyna, Lucia, zadawała się później z bandytami. - gdy Bezimienny posiada w ekwipunku List pożegnalny Lucii (+50). Jeśli wcześniej przeczytał list, doda: Jak się wydaje, już z własnej woli. Szajce przewodzi niejaki Dexter i to on odpowiada za porwania. Pamiętam Dextera z kolonii karnej... Pracował wtedy dla innego magnata, Gomeza. - gdy Skip, Cord lub strażnik jaskini Brago zdradzi imię szefa bandytów (+50). Rozwiązanie zagadki[] Bezimienny udaje się do wspomnianego obozu. Na moście zatrzymuje go strażnik, który przepuszcza jedynie osoby, które znają imię herszta bandy. Bohater mówi, że to Dexter i zostaje wpuszczony przed jego oblicze. Były cień jest zaskoczony spotkaniem z Bezimiennym, myślał bowiem, że nie przyszedł on z własnej woli. Dexter przyznaje mu wprost, że to on jest sprawcą tych porwań. Bohater dowiaduje się też, że zrobił to na zlecenie Kruka – byłego magnata z Górniczej Doliny. Bezimienny następnie zabija Dextera i znajduje przy jego zwłokach list od Kruka, w którym wyjaśnia, że potrzeba mu więcej niewolników. Skutkuje to agresją reszty bandytów, lecz na pomoc przychodzi kapitan Greg, który już od jakiegoś czasu szukał przywódcy bandytów z Khorinis i jego metody na przejście do Jarkendaru przez północno-wschodnie góry Khorinis. Powrót do Vatrasa[] Bohater wraca do Vatrasa i pokazuje mu list z rozkazami od Kruka. Mag wody jest zadowolony, gdyż obawiał się, że zagadka pozostanie nierozwiązania. Nadal jednak, zanim zgodzi się przyjąć go do Wodnego Kręgu, nakazuje Bezimiennemu rozmowę z lordem Hagenem, który musi się dowiedzieć o niebezpieczeństwie grożącym wyspie i jej mieszkańcom. Zadanie kończy się wówczas powodzeniem. Aktywistka organizuje spotkania osób przeciwnych wojnie. — Na pierwszym spotkaniu zrobiliśmy listę wartości — tych rzeczy i pojęć, które sprawiają, że zostajemy w Rosji. Najpopularniejsza była "wartość wolności", na drugim miejscu znalazła się "wartość miłości" — mówi Katrin NienaszewaJaki jest jej stosunek do osób masowo emigrujących z Rosji? — We mnie nie ma na to zgody — mówi stanowczo— Nie czuję się winna, gdy ludzie wytykają mi w mediach społecznościowych, że jestem "złą Rosjanką". Jednak w stosunku do dzieci mam głębsze poczucie winy, bo trafiły do Rosji z powodu działań moich rodaków. Ludzie, z którymi mówimy tym samym językiem, nadal zabijają i gwałcą — dodajeTekst publikujemy dzięki uprzejmości serwisu Meduza. Prosimy o wsparcie pracy niezależnych rosyjskich dziennikarzy z MeduzyInformacje na temat obrony Ukrainy możesz śledzić całą dobę w naszej RELACJI NA ŻYWOWięcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu. Jeśli nie chcesz przegapić żadnych istotnych wiadomości — zapisz się na nasz newsletter"Sztuka zawsze musi być polityczna — inaczej nie jest sztuką"Jasia Kontar: Jak wojna zmieniła twoje życie? Katrin Nienaszewa: Wraz z rozpoczęciem wojny wszystko zostało podzielone na "przed" i "po".Czy chodziłaś na antywojenne pikiety i wiece? Nie jestem zwolenniczką tego typu wydarzeń, ale w dzień wybuchu wojny, czyli 24 lutego, pomogłam znajomym zrobić pikietę. Mieliśmy stanąć z transparentem przeciwko milczeniu o wojnie, przykładając palec wskazujący do ust i szepcząc "ciii". Tydzień później postanowiłam zorganizować "Pokojowy obiad" — wtedy już zostałam zatrzymana. Podczas mojego 14-dniowego pobytu w areszcie w Sacharowie uchwalono nową ustawę o "dyskredytowaniu armii rosyjskiej". Wtedy zdałam sobie sprawę, że pikiety i wiece nie są dla mnie właściwym sposobem wyrażania swojego stanowiska. Dlaczego?To po prostu nie działa w Rosji. Ważne jest, aby szukać nowych form protestu. Na przykład sprawa Julii Cwietkowej odbiła się tak szerokim echem, ponieważ do akcji włączyli się nie tylko aktywiści, ale także działacze artystyczni z różnych także: "Na razie zostajemy, nie wiem, czy ze strachu, czy z odwagi". Prowadzenie małego biznesu w Rosji nigdy nie było łatwe, ale po wybuchu wojny jest dużo gorzejW takim razie, jakie formy protestu są ci najbliższe?Wierzę we wspólnotę społeczną. Z jednej strony uważam, że ważną metodą protestu jest stworzenie przestrzeni, w której ludzie mogą się spotkać i dzielić swoimi doświadczeniami oraz rozwijać świadomość obywatelską. Dlatego wraz z koleżankami stworzyłam projekt "Zostaję!" i grupę wsparcia "Pokojowy obiad". Z drugiej strony zajmuję się pracą społeczną. W czasie wojny ważne jest odpowiednie wsparcie osób, które potrzebują pomocy, zaangażowanie profesjonalistów. Moją metodą jest zorganizowanie obozu dla dzieci z przeżyciami związanymi z ucieczką z domu. Zorganizowałam też antywojenną wystawę z pracami artystów z Rosji, Ukrainy i Białorusi. Pomagałam również w tworzeniu serwisu wsparcia psychologicznego dla aktywistów w ramach projektu Feministyczny Opór trzyma transparent z napisem "Putin morderca". Członkowie lokalnej diaspory rosyjskiej w Krakowie dołączają do globalnej antywojennej demonstracji wszystkich wolnych Rosjan i protestują przeciwko wojnie z Ukrainą. - Artur Widak / NurPhoto / NurPhoto via AFP / AFPCzy sztuka powinna być teraz tylko polityczna?Sztuka zawsze musi być polityczna — inaczej nie jest sztuką. Polityczne tonacje mogą być różne. Zawsze działam na granicy między tym, co społeczne, a tym, co jednej z pierwszych antywojennych akcji "Pokojowy obiad" zostałaś aresztowana na 14 dni i wysłana do aresztu. Co podano jako przyczynę zatrzymania?Zatrzymano mnie 3 marca, kiedy nie było jeszcze ustawy o "dyskredytowaniu armii rosyjskiej", więc policja po prostu stwierdziła, że stawiałam opór działaniom funkcjonariusza i zostałam zatrzymana za "nieposłuszeństwo". Nie sądzę, żeby to zatrzymanie było uzasadnione. Nie kłóciłam się z nikim, tylko poprosiłam policjantów o ich dokumenty. Gdy spytali, kto jest organizatorem tego wydarzenia, a ja odpowiedziałam, że właśnie ja — zostałam było w areszcie w Sacharowie?Kiedy po raz pierwszy weszłam do aresztu, dziewczyny zapytały mnie, czy działam politycznie. Kiedy powiedziałam, że tak, rzuciły się, by mnie objąć. Miałam szczęście, że w jednej celi ze mną byli więźniowie polityczni. Przez dwa tygodnie rozmawialiśmy o psychologii, seksuologii, religii. Prowadziliśmy grupy wsparcia i uprawialiśmy jogę. Teraz utrzymuję kontakt z wieloma koleżankami z celi, z niektórymi nawet robimy także: "Święty może wydawać polecenia urzędnikom jak sam cesarz". Najcenniejsza ikona na świecie opuściła muzeum, bo patriarcha zazdrości papieżowiDlaczego po wyjściu z aresztu dalej prowadziłaś działalność aktywistyczną?Bo Rosja to nie Putin. Rosja to my. I wiem, że "my" to setki ludzi, którzy od lat zmieniają system i "my" jesteśmy na dobrej drodze. Od siedmiu lat zajmuję się aktywizmem i nie mogę zostawić wszystkiego i wyjechać z Rosji. Dla mnie to zdrada. Nie boisz się, że znów zostaniesz aresztowana? Czego tu się bać?!"Ukraińcom, którzy przyjechali do Rosji, należy pomóc w jak najszybszym wyjeździe"Niedawno wraz z Feministycznym Oporem Antywojennym ogłosiliście otwarty nabór dla wolontariuszy, którzy chcą pomóc Ukraińcom przybyłym do Rosji. Czym dokładnie zajmujesz się w ramach projektu?W fazie startowej byłam zaangażowana w projekt, ale potem trochę się wyłączyłam. Szybko udało mi się znaleźć i stworzyć zespół wolontariuszy — po opublikowaniu postu napisało do nas około tysiąc osób z różnych regionów. Wraz z innymi uczestnikami projektu stworzyliśmy czaty, na których aktywiści i wolontariusze mogli wchodzić w interakcje z różnymi członkami, a także rozpowszechniać informacje prawne, takie jak notatki na temat handlu ludźmi czy sposobów opuszczania terytorium jestem już zaangażowana w ten projekt, ale on nadal trwa. W tej chwili jest ponad 40 psychologów, którzy udzielili ponad 150 konsultacji, pomagając Ukraińcom i sądzisz o poglądzie, że Ukraińcom, którzy przyjechali do Rosji, nie należy pomagać? Spotykam się raczej z opinią, że Ukraińcom i Ukrainkom, którzy przyjechali do Rosji, należy pomóc w jak najszybszym wyjeździe. Nie należy im pomagać w socjalizacji i adaptacji w Rosji, bo jesteśmy państwem agresorem, państwem terrorystycznym, taka pomoc może być także: Rosja zmusza Wikipedię do usuwania tekstów o wojnie. "To jak lufa przystawiona do skroni""To niezwykle ważne, by nie być teraz samotnym"Po tym, jak aktywiści zaczęli masowo opuszczać Rosję, założyłaś grupę wsparcia o nazwie "Zostaję!". Dlaczego?Pomysł na projekt powstał po wyjeździe dużej liczby moich kolegów z Moskwy i Petersburga. Czułam się samotna i przerażona z powodu zniszczenia środowiska aktywistów. Postanowiłam więc połączyć siły z wolontariuszką Saszą Rossius, aktywistką Maszą Nelubową oraz artystką Nataszą Czetweiro. Chciałyśmy stworzyć grupę wsparcia dla tych, którzy najważniejsze jest, aby nie zostać samemu. Projekt "Zostaję!" skupia się na wsparciu psychologicznym, rozwijaniu solidarności i wzajemnym wsparciu. Jest on potrzebny, aby osoby aktywne obywatelsko mogły nawiązywać nowe kontakty społeczne i dzielić się swoimi doświadczeniami. Obecnie mamy ponad 90 osób w naszej wspólnocie. Organizujemy cotygodniowe spotkania, na które przychodzą aktywiści, osoby, które odbywały karę w więzieniach, a także psychologowie, nauczyciele, menedżerowie, księgowi i artyści, którzy przed wojną nie byli zaangażowani w działalność polityczną. Członkowie lokalnej diaspory rosyjskiej w Krakowie dołączają do globalnej antywojennej demonstracji wszystkich wolnych Rosjan i protestują przeciwko wojnie z Ukrainą. - Artur Widak / NurPhoto / NurPhoto via AFP / AFPCzy więcej jest aktywistów, czy osób apolitycznych?Początkowo było to pół na pół. Jednak ci, którzy wcześniej nie angażowali się w ruchy protestacyjne, teraz również postanowili zostać aktywistami. Dla nich obcowanie z wojenną rzeczywistością jest bolesne, dlatego również postanowili podjąć działania. Jak przebiega typowe spotkanie w grupie?Najpierw dzielimy się dobrymi wiadomościami, aby w dobie tragicznych informacji zachować resztki pozytywnego nastawienia. Jest to trudne, ponieważ ludzie nie chcą mówić o swoim życiu osobistym, pracy czy czymkolwiek innym niż ich obowiązki aktywistów. Następnie słuchamy, jakie są prośby uczestników związane z sytuacją polityczną i pomagamy je rozwiązać. Ludzie opowiadają swoje historie i otrzymują informacje zwrotne albo proszą o konkretną pomoc, na przykład o znalezienie pracy lub zebranie funduszy na coś. Staramy się pomóc — dać konkretne rady i narzędzia do rozwiązania także: Oto dlaczego Rosjanie nie mogą nazywać wojny wojnąJak bardzo wojna oddziałuje na ludzi i działa na to "niby normalne życie" w Moskwie? Większość członków grupy jest bardzo przygnębiona. Wielu z nich straciło w Ukrainie pracę, bliskich lub krewnych. Niektórzy mają myśli samobójcze. Na każdym ze spotkań pojawia się 10-15 nowych ludzie wspierają się podczas spotkań?Mamy klasyczny format grupy wsparcia. Wiele osób przychodzi na spotkania z obawą, że nie robią wystarczająco dużo. Kiedy jest wojna, zawsze czujesz, że nie robisz wystarczająco dużo. Często ludzie starają się wspierać siebie nawzajem właśnie jako aktywiści, aby pokazać, że nie są sami, albo aby pomóc w lokalnych działaniach. Na przykład wielu członków grupy jest teraz wolontariuszami w obozie dla dzieci uchodźców. Dlaczego członkowie tej grupy zdecydowali się pozostać w Rosji? Na pierwszym spotkaniu zrobiliśmy listę wartości — tych rzeczy i pojęć, które sprawiają, że zostajemy w Rosji. Najpopularniejsza była "wartość wolności", co może wydawać się dziwne. Na drugim miejscu znalazła się "wartość miłości", która najbardziej mnie część artykułu znajduje się pod materiałem wideo:Na czym polega "wartość miłości"?Pojęcie "wartość miłości" obejmuje przede wszystkim miłość do bliźniego, do ludzi. To ważne, bo po wybuchu wojny wielu badaczy mediów i blogerów zaczęło mówić, że nasze społeczeństwo jest bardzo zatomizowane. Z jednej strony jest to prawda, ale z drugiej strony istnieje duża liczba młodych ludzi, którzy są wrażliwi i solidarni wobec siebie i którzy zawsze są gotowi jednoczyć się we wspólnotach i pomagać, aby uczynić świat lepszym. Czy któraś z osób, które brały udział w spotkaniach grupy, opuściła Rosję? jest stosunek uczestników do masowej emigracji z Rosji? We mnie nie ma na to zgody. Są tacy, którzy uważają, że nie powinniśmy teraz opuszczać Rosji, bo "kto zbuduje alternatywną przyszłość, jeśli nie my". Są też tacy, którzy nie oceniają i starają się zrozumieć tych, którzy jeśli osoba wyjechałaby bez dobrego powodu, takiego jak prześladowanie?To tak, jakby poddała się bez czujesz jakieś napięcie między tymi, którzy zostali, a tymi, którzy wyjechali?Jest to dla mnie ciężka sytuacja, bo trudno mi oceniać czyjeś poczucie strachu, który był powodem emigracji. Mam kontakt z dziewczynami, z którymi byłam w areszcie, a teraz co najmniej trzy lub cztery z nich opuściły Rosję. Część z nich miała sprawy karne, ale nie wszyscy mieli poważne podstawy do emigracji. Nie chcę mieć kontaktu z takimi ludźmi. W tak trudnych czasach ważne jest, aby współdziałać z tymi, którzy wyznają zasady podobne do musiałoby się stać, żebyś i ty wyjechała?Wyjechałbym tylko wtedy, gdyby od tego zależało bezpieczeństwo moich także: Co najmniej 1739 rosyjskich żołnierzy odmówiło walki w Ukrainie"Kilka lat temu trudno było sobie wyobrazić, że projekty tego formatu mogą istnieć w Rosji"Dużo pracujesz z rosyjskimi nastolatkami. Czy wśród nich jest taki sam rozłam w społeczeństwie jak wśród dorosłych na temat wojny?Nie widzę podziału. Na "Pokojowy obiad" przyszło wielu nastolatków w wieku 14-16 lat. Niektórzy z nich są przeciwni wojnie i angażują się w aktywizm. Inna sprawa, że o doświadczeniach wojennych nastolatków nie mówi się zbyt wiele — w Rosji jakoś nie ma takiego zwyczaju. Dlaczego nie?W Rosji nie ma zwyczaju rozmawiać z nastolatkami nie tylko o wojnie, ale i o innych trudnych tematach — tak po prostu. Przez to w młodym wieku mają wiele problemów i zaburzeń nastolatki przeżywają wojnę?Młodzi ludzie bardzo boleśnie przeżywają wojnę, u wielu z nich pojawiają się teraz stany lękowe i depresja. A jak osoby z niepełnosprawnością umysłową odnoszą się do wojny?Rozmawiałam z osobami z ośrodków psychiatrycznych i w ich postawie widzę dużo państwowej propagandy. A jak można mieć stosunek do wojny, jeśli ma się włączony 24 godz. na dobę Pierwszy Kanał? To prawdziwe tortury. Jednak są też tacy, którzy są stanowczo przeciwko wojnie, bo rozumieją prawdziwą wartość ludzkiego życia i uważają, że każda wojna jest także: Putin ciągle mówi o walce z nazizmem. Jednak w KGB sam zwerbował jednego z liderów niemieckich neonazistów. Oto jego historia"Dzieci wolą przyjeżdżać do naszego obozu niż do prorosyjskich obozów"4 lipca uruchomiliście w Moskwie obóz dla dzieci z doświadczeniem migracji kryzysowej. Kto tam trafia?Do obozu trafiają najczęściej dzieci i młodzież w wieku od 9 do 12 lat, którzy zostali wywiezieni z Mariupola, Doniecka, Charkowa i Siewierodoniecka. Są też mniejsi, którzy mają 6-7 lat. Wszystkie dzieci są bardzo różne, mają różnych rodziców. Na przykład jest dziewięcioletni chłopiec z Mariupola, którego dom został zniszczony, a jego ojciec zginął. Teraz jego bracia i matka są w Rosji i zamierzają przenieść się do Ameryki. Jego matka ciężko pracuje, aby zaoszczędzić na przeprowadzkę, więc przywiozła syna na obóz i poprosiła nas o wsparcie i zapewnienie, że będzie miał co robić w ciągu dnia. Jak przebiega typowa zmiana na obozie?Średnio na jednej zmianie jest 10-12 osób. Cały program obozu miejskiego podzielony jest na dwie części. W pierwszej części odwiedzamy artystów i rzeźbiarzy, zwiedzamy muzea i galerie sztuki współczesnej, zajmujemy się fotografią i street artem — ostatnio rysowaliśmy graffiti. Druga część to praca z wolontariuszami, refleksja nad obrazem i pojęciem domu, a także zwykłe zabawy. Nigdzie nie mogłam znaleźć informacji, gdzie jest ten są informacje poufne. Długo szukaliśmy lokalu i pierwotnie mieliśmy współdziałać z jedną z parafii, ponieważ ich polityka teraz zakłada pomoc osobom uchodźcom. Był jednak między nami konflikt, bo parafia ciągle pytała, skąd są dzieci — z Donbasu czy z innych regionów. Dla członków parafii ważne było, że dzieci są z tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Okłamałam ich. W pewnym momencie członkowie parafii powiedzieli, że nie czują się komfortowo, przyjmując dzieci i zaczęli mnie strofować przy różnych okazjach. W pewnym momencie ksiądz powiedział: "Kto się z nami nie zgadza, będzie rozstrzelany". To był niby żart, ale w kontekście tego, co się działo, stał się także: W Rosji powstała nowa organizacja. Putin zgodził się stanąć na jej czeleDlaczego w ogóle zdecydowaliście się na współpracę z rosyjskim kościołem prawosławnym, który jest związany z władzą?Wiele niezależnych przestrzeni zostało zamkniętych, nie mogliśmy znaleźć alternatywnych miejsc na obóz. Tę parafię polecili mi znajomi z sektora charytatywnego, ponieważ kiedyś pozycjonowała się jako niezależna i pomagała wielu projektom społecznym i organizacjom teraz?Teraz, najwyraźniej, coś się zmieniło. Choć prawdę mówiąc, nie wszyscy pracownicy kościoła popierają działania patriarchy nam o postawach dzieci i młodzieży na obozie. Czy w ogóle rozumieją, co się stało?Dzieci prawie nigdy nie rozmawiają o wojnie, rozmawiają o niej głównie nastolatki. Kiedy zaczęliśmy wchodzić w interakcje ze starszymi dziećmi, pierwszą rzeczą, jaką powiedział chłopiec podczas przedstawienia się, było "Cześć. Mam na imię Vlad. Przez miesiąc byłem pod ciągłym ostrzałem". Dla nich wojna jest już częścią ich tożsamości — definiują siebie poprzez przeżycie wojny. Bardzo symboliczne było, gdy podczas jednej ze zmian dziewięcioletni chłopiec z Mariupola opowiedział mi, jak zbombardowano jego dom. Zapytałam go, jak się mają jego rodzice, na co odpowiedział: "Tata umarł". Potem zapytałam go o to, jak się czuje, a on powiedział: "Nic mi nie jest. Wszystko w środku się zagoiło. Minęło sporo czasu". Zapytałam go jak długo, a on odpowiedział: "Minął miesiąc". Zobacz także: Rosyjski weteran wojny w Afganistanie ukarany przez sąd za apel o zakończenie wojny w UkrainieJak zmieniła Cię praca na obozie?Nie czuję się winna, gdy ludzie wytykają mi w mediach społecznościowych, że jestem "złą Rosjanką", ale w stosunku do dzieci mam głębsze poczucie winy, bo trafiły do Rosji z powodu działań moich rodaków. Ludzie, z którymi mówimy tym samym językiem, nadal zabijają i gwałcą. Z informacji zwrotnych od dzieci i ich rodziców wiem, że czują się z nami dobrze i czerpią pozytywne emocje z obcowania ze sobą. Mimo to, z powodu wojny dość trudno jest im budować przyjaźnie. Kiedy rozmawiamy o tym, jak ludzie mogą się przyjaźnić, wiele dzieci odpowiada, że nie należy się z nikim przyjaźnić i lepiej jest być samemu, a jeśli ktoś cię skrzywdził, to "ta osoba powinna zostać zabita".Jak na to zareagujesz?Próbujemy pytać ich, dlaczego tak uważają, ale dzieci są dość zamknięte, więc nie bardzo udaje nam się dotrzeć z tym pytaniem. Nie mamy prawa wchodzić głębiej w traumę — to nieprofesjonalne z naszej strony, bo nie jesteśmy certyfikowanymi psychoterapeutami. Jedyne co możemy zrobić w tym przypadku to zaproponować rodzicom profesjonalną pomoc psychologiczną. Czy są tam dzieci z rodzin prorosyjskich?Tak, do obozu przyjeżdżają niektóre dzieci z prorosyjskich rodzin. Fajnie, że trafiają do nas i możemy z nimi rozmawiać o tożsamości i samoświadomości. Dzieci wolą przyjechać na nasz obóz, gdzie wolontariuszami są artyści, niż na obozy prorosyjskie, gdzie będą miały prane mózgi. Podczas obozów staramy się w miarę możliwości rozwijać świadomość obywatelską u dzieci i młodzieży, na przykład staramy się wspólnie rozmawiać o Ukrainie i o tym, jak możemy tam wrócić. Zobacz także: Znany działacz opozycyjny w Rosji skazany na 4 lata kolonii karnej o zaostrzonym rygorzeJakie opinie o obozie docierały do was w mediach społecznościowych?Spotkałam się z dużą dozą negatywnych reakcji ze strony ukraińskich kobiet, które zarzucały mi, że "kradnę dzieci i niemal siłą proponuję im wyjazd na obóz".Moje posty na Facebooku ze zdjęciem jednego z dzieci wywołały szczególnie duży odzew. Chłopiec narysował flagi Ukrainy i Rosji, a między nimi umieścił tulipana. To znaczyło, że pragnął pokoju. Ukrainki na Facebooku zaczęły pisać w komentarzach, że kazaliśmy dzieciom rysować flagi obu państw i że to propaganda. Propaganda na rzecz pokoju? Co sądzisz o przyszłości Rosji? Nie będzie świetlanej przyszłości. Będzie tylko w takim razie trwasz w tej "ponurej przyszłości"?Dużo myślałam o tym, czy jestem gotowa pozostać w tej dystopijnej przyszłości i całkowicie oddać swoje świadome życie aktywizmowi. Myślałam o tym, jak będziemy musieli poradzić sobie z konsekwencjami zniszczenia — zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz — czeka nas dużo pracy. Nie wiem, kto to zrobi, jeśli nie Onetu w języku ukraińskimJak doszło do ataku na Ukrainę. Od Pomarańczowej Rewolucji do Donbasu i KrymuDziękujemy, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe utworzenia: 25 lipca 2022, 06:20Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj. Tata ma 52 lata. To bardzo dobry człowiek. Zawsze uśmiechnięty. Życzliwy. Szanowany przez sąsiadów. Lubiany przez kolegów z pracy. Przepada za swoim psem, który teraz strasznie za nim tęskni. Nie widział go już 23 dni. Tato, gdzie jesteś?! - płacze Karolina z autobusu i... Stanisław Żołnierowicz wracał 20 września do domu. Na nagraniach z miejskiego monitoringu widać, jak wysiada z autobusu nr 6 przy ulicy Romera. Idzie w stronę przejścia dla pieszych, a potem w kierunku domu. Do przejścia ma kilkaset metrów. Na miejsce jednak nie dociera...- Od tego czasu chodzę tą trasą każdego dnia. Zaczepiam ludzi. Zaglądam w jakieś zakamarki. Naklejam plakaty. Wysyłam maile. Odwiedzam jego znajomych i kolegów z pracy - wylicza pani Karolina. - I nic. Nie dostałam ani jednego sygnału. Tata po prostu na osiedlu uważają, że pan Stanisław mógł po prostu porzucić Dobrze to mu się tam na pewno nie żyło - mówi jeden z sąsiadów. - Byli z żoną po rozwodzie, ale mieszkali pod jednym dachem. Wie pani, jak to jest. Ciągle kłótnie i napięcie. Nigdy się nie skarżył, ale mógł mieć tego dość. Karolina w ten scenariusz jednak nie wierzy. Owszem, w domu źle się działo, ale gdyby tata chciał to wszystko rzucić, na pewno spakowałby się. Zabrałby ukochanego psa. I wysiadł z autobusu nie przy domu, tylko przy Przede wszystkim powiedziałby mi o swoich planach. W domu różnie było, ale ze mną zawsze miał bardzo dobry kontakt. Przecież to mój tatuś! - mają dość Żołnierowicz, podobnie jak ponad 40 innych mieszkańców Lubelszczyzny, jest poszukiwany przez Fundację W ubiegłym roku w Polsce zaginęły 963 osoby, z tego 18 mieszkańców Lublina i najbliższych okolic. Tylko w tym roku otrzymaliśmy już zgłoszenia o 20 zaginionych lublinianinach - mówi Zuzanna Ziajko, dyrektor zespołu, specjalista ds. poszukiwań Fundacji ITAKA. - Najwięcej zgłoszeń napływa giną? Zwykle padają ofiarą wypadków lub przestępstw. Przyczyną zaginięcia osób powyżej 60. roku życia bardzo często są też wylewy, zawały, padaczka i choroba Jako NN znajdowani są potem w szpitalach, placówkach opieki socjalnej lub w kostnicach - mówi dr Mirosława Majdaniec, psychiatra zajmująca się terapią rodzin osób zaginionych. - Bardzo złym sezonem jest koniec lata i początek jesieni. Odnotowujemy wtedy więcej zaginięć niż zwykle. To bardzo trudny czas dla osób borykających się z depresją i schizofrenią. Niektórzy z nich popełniają wtedy samobójstwa. Niestety, z roku na rok na ten krok decydują się coraz młodsi ludzie. Inni opuszczają domy w zaostrzeniu choroby. Ponieważ nie kontrolują wtedy swojego zachowania, mogą paść ofiarą przestępstwa lub może im się zdarzyć nieszczęśliwy jednak również ludzie zdro-wi. Wielu z nich świadomie zrywa kontakty z Z różnych powodów postanawiają skończyć ze swoim dotychczasowym życiem. Chcą rozpocząć nowe i niestety brak im odwagi, aby poinformować o swojej decyzji najbliższych - mówi Zuzanna jest strasznaPiotr Paweł Mróz ostatni raz był widziany 7 września w szpitalu w Międzylesiu. Trafił tam po tym, jak błąkał się po podwarszawskich domach prosząc o wskazanie drogi do Lekarze wypisali go, bo wtedy nie był jeszcze poszukiwany - mówi Monika Górska, bratowa zaginionego. - Być może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby policja od razu przyjęła nasze zgłoszenie o zaginięciu. Policjant, który zna Piotra z widzenia, powiedział nam jednak wtedy, że ze zgłoszeniem można poczekać, bo szwagier pewnie poszedł do kolegi i niedługo Piotra twierdzi też, że nie czuje wsparcia. - Mam wrażenie, że nikt nic nie robi. Kiedy prosimy o jakieś informacje, to policjanci nie mogą ich znaleźć. Kiedy coś proponujemy, zwyczajnie odmawiają - mówi pani Monika. - Nasza bezsilność wobec tego zaginięcia jest endy się zdarzają 36-letni Wojciech Rybak 27 września nie wrócił do domu z pracy. Szukali go rodzina i znajomi. Cały Lublin oklejono naprędce wydrukowanymi Mieliśmy od razu bardzo dużo informacji. Dzwonili ludzie, którzy widzieli męża obok naszego domu na osiedlu Nałkowskich i na Czubach, w okolicach przedszkola, do którego odprowadzał naszą córeczkę - opowiada Beata Czapska-Rybak, żona zaginionego. - Wszystkie sygnały przekazaliśmy policji, ale tylko dzięki naszym działaniom mąż się razem z przyjaciółką zareagowały na jedną z informacji o tym, że ktoś widział jej męża. Razem jeździły po Lublinie. - Zobaczyłam Wojka dosłownie dwa przystanki od domu. Nie poznał mnie, ale był żywy - cieszy się żona. - Teraz jest w szpitalu. Lekarze sprawdzają, co mu się stało. Wierzymy jednak, że wszystko będzie jest nadzieja?- Nie wiem, obawiam się, że syn już się nie znajdzie - przyznaje Andrzej Żukowski, ojciec zaginionego w 2007 roku Mateusza. Chłopiec miał wtedy 10 lat. - Minęło już tyle czasu. Tyle osób obiecywało nam pomoc. Nawet w tamtym roku prywatny detektyw zapowiadał przełom w tej sprawie i Kiedy umiera nadzieja? - Kiedy człowiek zostaje z tym bólem zupełnie sam, bo nikt już nawet nie pyta, jak idą poszukiwania. Bo wiadomo, że żadnych poszukiwań na serio się już nie prowadzi - danych Fundacji ITAKA wynika, że spośród osób zaginionych znajdujących się w jej bazie danych, odnajduje się 90 procent dzieci i nastolatków oraz 80 procent osób dorosłych. - Z tej liczby około 15-20 procent osób odnajduje się niestety martwych. Z tego sześć na dziesięć osób to ofiary przestępstw - mówi Zuzanna Ziajko. Pozostali nie odnajdują się nigdy. Nazwisk zaginionych, którzy się nie odnajdują, nie usuwa się jednak z bazy danych nawet wtedy, gdy wiek takiej osoby wskazuje na to, że już na pewno nie żyje. Nie robi się tego, by nie sprawiać dodatkowego bólu rodzinom.

gdzie są zaginieni ludzie